Cyfrowa apokalipsa. Co by się stało,
gdyby internet nagle przestał działać?
Źródło:
WP | 2016-04-15 (11:05)
Internet stanowi fundament
dzisiejszej gospodarki. Wielu z nas nie wyobraża sobie bez niego życia. Oracle
prognozuje, że ten rok będzie dla globalnej sieci przełomowy. Po raz pierwszy w
historii natężenie ruchu komputerów w internecie przekroczy bowiem próg 1 ZB
(Zettabajta), a w ciągu kolejnych trzech lat ta liczba podwoi się. Zastanówmy
się, co by się jednak stało, gdyby sieć nagle przestała działać. Czy czeka nas
cyfrowa apokalipsa? Czy natłok danych może "zabić" internet, a
internetowy blackout to scenariusz, który może stać się faktem?{1}
Przez wybuchy na Słońcu tracimy
łączność z satelitami. Głowy państw cenzurują, filtrują lub blokują w swoich
krajach dostęp do internetu "od tak", a 75-letnia Ormianka,
szukając złomu, wykopuje kabel optyczny. Kilka ruchów łopatą i przecina go,
odcinając tym samym dostęp do internetu ponad 3 milionom ludzi. A to tylko
kilka przykładów. Przekonajcie się sami.
Świat
offline, czyli co może "zabić" internet?
Internet
zniknie. Będzie tyle adresów IP, tyle czujników, urządzeń, rzeczy, które
nosisz, z którymi wchodzisz w interakcje, że nawet tego nie zauważysz. Internet
zniknie gdzieś w tle. Stanie się niezauważalny
- Eric
Schmidt, Google
Marc
Elsberg jest autorem poczytnej katastroficznej powieści pod tytułem „Blackout”.
Zarysowuje w niej przerażający scenariusz: w całej Europie następuje nagła
przerwa w dostawie prądu. Miasta toną w ciemnościach. Jest zima. Po kilku
dniach zaczyna się chaos. Doskwiera brak ogrzewania, kłopoty z lekami,
jedzeniem i wodą. Czarny scenariusz kreślony przez Elsberga równie dobrze można
dopasować do przerwy w dostawie internetu. Gdyby globalna sieć nagle i
bezpowrotnie przestała działać, cywilizacja, jaką znamy obecnie, po prostu
zawaliłaby się. Nie byłby to już ten świat, który znamy i do którego się
przyzwyczailiśmy. Istnieją przynajmniej cztery potencjalne zagrożenia, które
mogą doprowadzić do tego stanu i spowodować "śmierć" internetu.
Po pierwsze – Słońce. To, co
dzieje się ponad 150 mln km stąd, na powierzchni naszej gwiazdy, ma wbrew pozorom
naprawdę spore znaczenie dla ziemskich systemów łączności. Głównym zagrożeniem
są przede wszystkim rozbłyski słoneczne. Takie jak ten z 1998 roku, kiedy to
satelita Galaxy IV, wart około 250 mln dolarów, nagle wymknął się spod
kontroli. Podobnie jak kilka innych obiektów tego typu w tym samym dniu.
Efekty? Ponad 80 proc. pagerów w Stanach Zjednoczonych przestało działać.
Lekarze, managerowie i dostawcy leków – wszyscy nagle przestali otrzymywać
powiadomienia na swoje pagery. Szacuje się, że właśnie za sprawą rozbłysków
słonecznych w ciągu ostatnich lat utraciliśmy kontakt z aż 12 satelitami
orbitującymi wokół naszej planety. Rozbłyski mogą niekiedy być tak silne, że
skutkują wywołaniem poważniejszych zagrożeń – burz magnetycznych, spowodowanych
nadmierną aktywnością Słońca. Największą z nich, znaną jako rozbłysk
Carringtona, odnotowano w 1859 roku. Za jego sprawą doszło do zerwania
łączności telegraficznej między Europą a Stanami Zjednoczonymi. Gdyby taki
rozbłysk się powtórzył dzisiaj, internet mógłby znaleźć się w poważnych
tarapatach.
Po drugie – cyber-wojna,
rozumiana nie tylko jako zmasowane ataki hakerskie (połączone z przejęciem
kontroli nad wieloma komputerami czy całymi sieciami), lecz także fizyczne
uszkodzenie infrastruktury informatycznej.
Po trzecie – polityka i politycy.
Niektórym państwom szczególnie zależy na kontrolowaniu i filtrowaniu treści
dostępnych w sieci{3}. Nie wahają się odcinać dostępu do niej swoim
obywatelom ani dawkować im odpowiedniej dozy politycznej propagandy.
Przykłady? W wyniku powyborczych zamieszek w 2010 roku w Iranie tamtejszy rząd
zdecydował się zablokować dostęp do internetu na 45 minut,
przypuszczalnie chcąc dokonać filtracji treści na portalach takich jak YouTube
czy Twitter. Rok później ten sam scenariusz powtórzył Egipt. Chiny
nieustannie od kilku lat starają się stworzyć „własny internet”,
odpowiadający oficjalnej ideologii państwa. Ostatnio wspominaliśmy o
tym, kiedy Microsoft zakończył pracę nad specjalną wersją systemu Windows 10,
która jest dopasowana do rządowych wymagań.
Po
czwarte – fizyczne uszkodzenie łączności internetowej. Czasami bywa tak,
że największym zagrożeniem dla globalnej sieci, łączącej ze sobą miliardy
komputerów, bywa pojedynczy człowiek. Kilka lat temu cyfrową apokalipsę
przeżyła Armenia. Wskutek niefortunnego incydentu jej obywatele stracili
dostęp do internetu na ponad 12 godzin. Hayastan Shakarian, 75-letnia
kobieta z Gruzji, państwa zaopatrującego w internet ponad 90 proc.
społeczeństwa ormiańskiego, przez przypadek przecięła łopatą przewód optyczny,
którym internet płynął do Armenii. Starsza pani, poszukując miedzi do
sprzedaży na złomowisku, natknęła się na jakiś przewód na obrzeżach Tbilisi.
Postanowiła go wykopać. Kilka ruchów łopatą sprawiło, że pozbawiła internetu
ponad 3,2 mln mieszkańców Armenii.
Na
szczęście dla Ormian sytuację udało się opanować, a internet powrócił do ich
komputerów i smartfonów. Mimo że ormiańska gospodarka doznała szoku i nagle po
prostu stanęła w miejscu, to początkową panikę oraz dezorientację obywateli
udało się opanować i uspokoić. W międzyczasie Shakarian w rozmowie z policją
przyznała się do przecięcia kabla, choć stwierdziła: –
- Nie wiedziałam, że zrobiłam coś złego. Ja nawet nie wiem, czym jest ten
internet.
Hayastan Shakarian w swojej niewiedzy nie jest odosobniona. Nawet eksperci IT
głowią się nad tym, czym właściwie jest dzisiejsza sieć – i jaka czeka ją
przyszłość?
Znikający internet
W trakcie panelu dyskusyjnego Przyszłość
Cyfrowej Gospodarki Eric Schmidt z Google zmierzył się z pytaniem o
przyszłość internetu. Jego odpowiedź była zaskakująca:
– Internet zniknie. Będzie tyle adresów IP, tyle czujników, urządzeń,
rzeczy, które nosisz, z którymi wchodzisz w interakcje, że nawet tego nie
zauważysz. Internet zniknie gdzieś w tle. Stanie się niezauważalny.
Schmidt nie twierdził, że czeka nas
koniec internetu w ogóle. Mówił raczej: skończy się internet w takim wydaniu,
jakie znamy obecnie. Sam przyznał, że najmocniej wierzy w rozwój „Internetu
Rzeczy” (IoT, Internet of Things), czyli połączonej ze sobą sieci
autonomicznych smart-urządzeń, które będą zdolne gromadzić informacje o
swoim użytkowniku i samodzielnie komunikować się ze swoimi twórcami.
Podobnie uważa Satya Nadella. CEO Microsoft twierdzi, że przyszłość
internetu, czy też raczej internet przyszłości, przybierze bardziej
spersonalizowane formy i uniezależni się od klasycznych komputerów.
Jednocześnie, dzięki zastosowaniu nowych rozwiązań, stanie się bardziej
przyjaznym i bezpiecznym środowiskiem. Jednym z pomysłów definiujących przyszły
internet, jest idea „świata bez haseł” (Password-Free World). {3}
To jest ciekawe! Czterech na pięciu Polaków boi się o bezpieczeństwo swoich
danych, wchodząc do internetu. 82 proc. z nas ma obawy dotyczące bezpieczeństwa
w sieci.
Nadella rozumie przez nią odejście
od haseł jako ciągu znaków wpisywanych z klawiatury komputerowej. Podczas
przemówienia w Mumbaju potwierdził, że Microsoft pracuje nad rozwiązaniem,
dzięki któremu hasła nie będą już czymś, co można złamać czy zhakować.
Wykorzystanie danych biometrycznych ma pozwolić na skuteczniejsze
zabezpieczenie interfejsów komputerowych. Scenariusz Password-Free World
ziszcza się już teraz w postaci interfejsu Windows Hello, dostępnego w
najnowszych komputerach z Windows 10 (np. Surface Pro 4), wyposażonych w kamerę
z funkcją rozpoznawania twarzy{4}. Użytkownik jest tu weryfikowany poprzez
„skanowanie” twarzy i aby zalogować się do swojego konta, nie musi wpisywać
hasła – wystarczy, że spojrzy w kamerę. W testach przeprowadzonych przez serwis
The Australian Windows Hello okazał się praktycznie bezbłędny. Na
sześciu parach niemalże identycznych bliźniaków, którzy mieli zalogować się na
konto w komputerze rodzeństwa, rozpoznawał bezbłędnie prawdziwego właściciela,
uniemożliwiając tym samym jego rodzeństwu dostęp do przechowywanych treści.
Z tezą o „zbliżeniu internetu do
człowieka” i „ludzkich interfejsach komputerowych”, które staną się możliwe
dzięki rozwojowi IoT, trudno się dziś nie zgodzić. IDC szacuje, że globalny
rynek Internet of Things powiększa się już w tempie 16,9 proc. w skali roku.
Według ich raportu jego wartość w zeszłym roku szacowana była na poziomie 655,8
mld USD, ale w 2020 roku ma sięgnąć już 1,07 bln USD. Do tego czasu na
globalnym rynku będzie już blisko 30 mld smart-przedmiotów, dysponujących
autonomicznym dostępem do sieci, tzn. posiadających własny, unikalny adres IP.
To niemal cztery razy więcej, niż wyniesie populacja ówczesnego świata.
Jednak termin „Internet Rzeczy”
może być mylący. To w rzeczywistości internet danych. Gdyby nie one IoT byłby
tylko fabryką elektrośmieci. Według szacunków Cisco, do 2018 roku IoT wytwarzać
będzie rocznie ponad 400 Zettabajtów danych. Te liczby oznaczają kolosalne
przeobrażenia zarówno dla biznesu, jak i zwykłego użytkownika.
Cyfrowy zawrót głowy
– Ilość danych w sieci produkowana
jest w zawrotnym tempie. W ciągu 24 godzin z okna przeglądarki dociera do nas
potencjalnie więcej informacji, niż nasi dziadkowie konsumowali przez całe
swoje życie. Internet pęka w szwach od nadmiaru danych i rok do roku powiększa
się o ponad 40 proc. Teraz według szacunków Oracle, globalna sieć liczy już
ponad 8 Zettabajtów danych. Do 2020 roku powiększy się do 45 ZB. Z epoki Big
Data przechodzimy do epoki Huge Data. W 2020 roku na każdego mieszkańca Ziemi
przypadnie tym samym ponad 5 GB cyfrowych informacji – tłumaczy Piotr Prajsnar,
szef Cloud Technologies, warszawskiej spółki, która stworzyła największą
platformę Big Data w tej części Europy.
Natłok informacji w sieci zrodził u
niektórych obawę, czy oby na pewno internet wytrzyma eksplozję Big Data. Od
samego początku globalna sieć została pomyślana w ten sposób, aby udźwignąć
przyszły napór informacji. Nie grozi nam więc „przesycenie” internetu. Wielu
mylnie wyobraża sobie globalną sieć jak filiżankę, do której wlewa się herbatę.
Po przekroczeniu pojemności herbata wylewa się, ściekając po ściankach.
Tymczasem bardziej właściwa byłaby metafora internetu jako studni bez dna:
żadna ilość informacji nie zdoła go zasypać (czytaj: uśmiercić). Tymi
„studniami bez dna”, dzięki którym internet może rosnąć w dane bez obawy, że
któregoś dnia nastąpi implozja, są platformy DMP (Data Management Platforms).
To właśnie dzięki platformom magazynującym i przetwarzającym Big Data w chmurze
obliczeniowej, internet może rozwijać się spokojnie.
Internet umożliwił narodziny
wielu biznesów, które bez niego nie miałyby żadnej ekonomicznej racji bytu.
Gdyby zatem zabrakło sieci, wiele firm po prostu nie odnalazłoby się w
rzeczywistości offline i byłoby skazanych na porażkę. Ewelina Hryszkiewicz,
kierownik produktu Atman (firma jest największym operatorem centrum danych w
Polsce) potwierdza, że nawet chwilowy brak dostępu do serwisu oznacza ogromne
straty. Przykładem może być zaledwie 40-minutowa niedostępność witryny
Amazon, która dwa lata temu kosztowała spółkę 4,8 mln dolarów. To
oczywiście przykład giganta, w przypadku którego nawet chwilowa przerwa w
funkcjonowaniu generuje kwoty wyrażane w milionach, ale dobrze pokazuje on
skalę problemu.
Internetowy
blackout równie mocno, co biznes, odczuliby sami użytkownicy, których liczba
już teraz przekracza 3,3 mld. Utracilibyśmy bieżący, darmowy i łatwy dostęp do
informacji, zdigitalizowanych dóbr kultury, książek, filmów, obrazów czy muzyki{5}.
Utrata cyfrowej biblioteki byłaby dziś zapewne bardziej bolesna, niż znany z
antyku pożar „biblioteki świata” w Aleksandrii. Utracilibyśmy także
naturalnego adresata naszych pytań, jakim jest Google. Ta wyszukiwarka już
teraz odpowiada na ponad 100 miliardów zapytań internautów miesięcznie, z czego
aż 1,17 mld to zapytania unikatowe. Być może równie mocno ucierpiałyby nasze
stosunki ze znajomymi z mediów społecznościowych. Dzisiaj to właśnie
komunikatory internetowe, jak np. Skype czy Messenger, stanowią jeden z
głównych kanałów komunikacji, a media społecznościowe zaspokajają naszą
ciekawość, streszczającą się w pytaniu: „co ciekawego u nich słychać?”. A
zawsze coś słychać – według badań DOMO w ciągu minuty użytkownicy Facebooka
tworzą blisko 2,5 mln nowych treści: postów, komentarzy, share’ów, lajków, etc.
Internet najważniejszy?
Dane stają się nową walutą
biznesową i odgrywają niebagatelną rolę we współczesnych społeczeństwach
informacyjnych. Dla niektórych państw sieć stała się tak kluczowym
elementem życia, że postanowiły formalnie zapewnić do niej dostęp obywatelom.
Tak stało się w Finlandii, która jako pierwszy kraj na świecie uznała
internet za „dobro cywilizacyjne”, należące się każdemu człowiekowi.
Finlandia zagwarantowała swoim mieszkańcom prawo do minimum jedno megabitowego
dostępu do sieci 1 lipca 2010 roku.
Boleśnie efekt internetowego
blackoutu w 2007 roku odczuła Estonia. To niewielkie nadbałtyckie państwo
zdecydowało, że wszelkie decyzje administracyjne oraz akty prawne będą
przechowywane wyłącznie w sieci, na serwerach państwowych. E-administracja
okazała się tyleż śmiałym, co i przedwczesnym posunięciem, zwłaszcza biorąc pod
uwagę geopolityczne położenie Estonii. Anonimowi cyberterroryści sparaliżowali
funkcjonowanie estońskiej gospodarki i polityki atakami typu DDoS (Distributed
Denial of Services). Bombardowali estońskie serwery rządowe gigantyczną liczbą
zapytań, doprowadzając tym samym do ich przeciążenia. Przejęli i wykorzystali
sieć połączonych ze sobą komputerów zainfekowanych złośliwym oprogramowaniem
(botnet), do rozsyłania wiadomości-śmieci. Dwa największe estońskie banki,
Hansapank i SEB Ühispank, musiały zawiesić usługi on-line i wstrzymać
transakcje zagraniczne.
Hryszkiewicz podkreśla, że dzisiaj
wcale nie trzeba agresji militarnej, by sparaliżować politykę. Wystarczy
odciąć internet, by cały kraj pogrążył się w chaosie. Jej zdaniem nietrudno
wyobrazić sobie podobny scenariusz w Polsce – Estonię sparaliżowała seria
ataków DDoS, których realizacja nie wymaga specjalistycznej wiedzy
informatycznej. Dlatego są one tak groźne. W Polsce ofiarą takich ataków padł
niedawno np. Plus Bank, który utracił dane kilkudziesięciu klientów, czy LOT,
który z tego powodu musiał tymczasowo zawiesić loty. To dwie duże firmy, które
teoretycznie powinny być dobrze zabezpieczone przed podobnymi zdarzeniami, ale
jak się jednak okazuje, nie były. Czy staliśmy się zatem niewolnikami
internetu? Wygląda na to, że tak.{6}
słk / ct
Źródło:
----------------------------
Wszelkie
podkreślenia w tekście – CŻ.
{1}
biorąc pod uwagę fakt, że Izrael domaga się całkowitej cenzury Internetu, a
jeśli będzie trzeba, jego zniesienia, to tak. Internet – WWW = 666 – to narzędzie
Szatana do szerzenia wiedzy. A żydzi nie chcą, by ich przyszli niewolnicy
wiedzieli, jakimi są przestępcami.
{2}
przede wszystkim państwa komunistyczne, z Izraelem na czele.
{3}
innymi słowy dobro wspólne, zniesienie własności osobistej… czy ktoś już nie
miał takich postulatów? Ach, no tak – komuch MOJŻESZ MORDECHAJ LEWI, vel KAROL
MARKS
{4}
dzięki czemu będzie możliwa pełna inwigilacja 48/7 – ‘bóg jest wszędzie i widzi
wszystko.’ ‘bóg?’ Nie, ŻYDZI.
{5}
w komunistycznym państwie dzieła rąk Ludzkich są zbędne – Wj 20:4 „Nie będziesz czynił żadnej rzeźby ani żadnego obrazu tego,
co jest na niebie wysoko, ani tego, co jest na ziemi nisko, ani tego, co jest w
wodach pod ziemią!” – hajda niszczyć, palić i rabować dobra, dorobek
kultury, znaki naszej świetności, odzwierciedlające szlachetność, twórczość
Ludzkiego / Aryjskiego ducha! Z baz danych – delete delete delete. A bibliotekę
w Aleksandrii… zgadnijcie na czyi rozkaz spalił Teodozjusz?
{6}
sformułował bym to pytanie inaczej – czy w wyniku nadmiaru bezwartościowej rozrywki
i utworzenia pseudo-dóbr żydzi nie uczynili z nas niewolników Internetu, sprawiając,
że dajemy się im na tacy (nasze dane osobowe) prosto do zniewolenia?
Na ratunek danym - zanim Internet...