sobota, 30 kwietnia 2016

Art - Unia E…Sowiecka wymusza naszą zagładę



Unia E…Sowiecka wymusza naszą zagładę
 vel
 "La Stampa": KE proponuje do 250 tys. euro kary za nieprzyjęcie uchodźcy

• Kraj, który odmówi przyjęcia uchodźców, będzie musiał zapłacić nawet do 250 tysięcy euro kary za każdego z nich
• Taka propozycja Komisji Europejskiej ma zostać przedstawiona w środę - informuje "La Stampa"
• Ma to być mała reforma konwencji dublińskiej

Zgodnie z tym projektem utrzymana zostanie odpowiedzialność przyjęcia ich przez pierwszy kraj, do którego dotrą. Ale uregulowana zostanie też kwestia ich rozmieszczenia we wszystkich krajach UE w przypadku masowego napływu, przekraczającego możliwości państwa, do którego przybywają.

Dla każdego kraju wyznaczona będzie maksymalna liczba uchodźców, jakich może przyjąć{1}. Gdy zostanie ona przekroczona, rozpocznie się ich relokacja do innych krajów.

Kara za nieprzyjęcie uchodźców ma być wysoka i może wynieść nawet ćwierć miliona euro za każdą osobę. Ale kwota ta może się zmienić - dodaje gazeta.

"La Stampa" publikuje także wywiad z szefową unijnej dyplomacji Federicą Mogherini{2}, która wyraziła opinię, że Europa zachowuje się "schizofrenicznie" w podejściu do kwestii migracji.

Oceniając politykę w obliczu kryzysu migracyjnego Mogherini stwierdziła: "Uznaje się, że problem przerasta możliwość samodzielnego rozwiązania go przez jakikolwiek kraj i prosi się o wspólną europejską odpowiedź, ale zaraz potem - nawet jeśli podjęto decyzję - nie wciela się jej w życie, wraca się na drogę narodową{3} i zrzuca się winę na Europę".

Taka sytuacja w jej ocenie to "błędne koło", które może zaprzepaścić "z takim trudem" - jak dodała - wypracowane na forum UE metody podejścia do obecnego napływu migrantów.

Źródło:
------------------------------

Jak ktoś ma wątpliwości, że to żydzi stoją za białym rasobójstwem, to proszę:

Jak ktoś ma wątpliwości, że chrześcijaństwo uratuje nas przed arabską inwazją, to proszę:



{1} czy ktoś poważnie wierzy, że jakikolwiek kraj będzie się tego trzymał, lub że ci uchodźcy będą pobożnie pozostawać w obozach? Rozlezą się jak zaraza i będą gwałcić, bo to jest rzeczywisty cel ich ściągania do Białych krajów

{2} „W 1988 zapisała się do młodzieżówki partii komunistycznej. Ukończyła studia z zakresu politologii na Uniwersytecie La Sapienza i Uniwersytecie w Aix-en-Provence. W 1994 uzyskała magisterium na podstawie pracy poświęconej islamizmowi.”

Źródło: Wikipedia

Czyli już wiedziała, lub powiedziano jej, co robić, żeby zgwałcić i zamordować Białą Europę

{3} nacjonalizm, odarty z koszernego gówna – chrześcijaństwa – jest śmiertelnym zagrożeniem dla judaizmu. Stąd próby infiltracji organizacji nacjonalistycznych aby zaszczepiać tam nasienie zgnilizny – zostawić sobie tylne furtki.

czwartek, 28 kwietnia 2016

Vid - Eksperyment Milgrama

W 2 lub 3 części mojego nagrania "Ścieżka Lewej Ręki - Próba Krystalizacji" wspominam o eksperymencie Stanleya Milgrama oraz Solomona Ascha. Powyższe to film ten eksperyment przedstawiający.

środa, 27 kwietnia 2016

Art - Co mogą służby specjalne



Co mogą służby specjalne -​ nowe zasady wchodzą w życie

• Wchodzą w życie nowe przepisy dotyczące pobierania przez służby specjalne danych telekomunikacyjnych, internetowych i pocztowych oraz prowadzenia kontroli operacyjnej
• Nowelizacja zasad inwigilacji jest wykonaniem wyroku Trybunału Konstytucyjnego

Kontrola operacyjna to m.in. podsłuch, przegląd korespondencji i przesyłek (na co zgodę wyraża sąd). Dane telekomunikacyjne to informacje, czyj jest numer telefonu komórkowego, wykazy połączeń, dane o lokalizacji telefonu oraz numer IP komputera. Służby sięgają po nie w każdej niemal sprawie, bez względu na wagę przestępstwa (sąd dotychczas tego nie kontrolował).

Nowelę przygotowaną przez posłów PiS Sejm uchwalił 15 stycznia, przy sprzeciwie całej opozycji. Senat przyjął ją bez poprawek 29 stycznia, a prezydent Andrzej Duda podpisał ją 3 lutego.

Nowela dotyczy kilkunastu ustaw regulujących działania: Policji, Straży Granicznej, Żandarmerii Wojskowej, Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, Agencji Wywiadu, Służby Kontrwywiadu, a także Wywiadu Wojskowego, Centralnego Biura Antykorupcyjnego, Służby Celnej i kontroli skarbowej.

Nowelę kwestionowały: cała opozycja, RPO Adam Bodnar (zapowiedział zaskarżenie jej do TK), GIODO, Krajowa Rada Sądownictwa, Rada ds. Cyfryzacji, Naczelna Rada Adwokacka, Krajowa Rada Radców Prawnych oraz organizacje pozarządowe. Najbardziej krytykowano zapisy o danych internetowych - chodzi o zakres każdorazowego skorzystania z usługi świadczonej drogą elektroniczną (np. adresy odwiedzanych stron, wpisy w wyszukiwarce, adresy email itp.). Według PO swobodne pobieranie przez służby tych danych to "gigantyczne zagrożenie dla swobód obywatelskich". "Internet powinien pozostać przestrzenią wolności" - podkreślano.

Z przedstawicielami organizacji pozarządowych krytykujących nowelę spotkał się w piątek prezydent Andrzej Duda. Szefowa jego kancelarii Małgorzata Sadurska powiedziała w sobotę, że prezydent złożył deklarację, iż w Kancelarii Prezydenta rozpocznie się dyskusja o tym, żeby stworzyć ustawę, która ureguluje pracę służb. Jak mówiła, jeśli będzie dobra wola i dialog pomiędzy organizacjami, które mają wątpliwości a rządem czy parlamentem, będzie można uchwalić kolejną nowelizację "naprawiającą, czyszczącą".

Dotąd po te dane do operatorów i firm internetowych służby występowały "na potrzeby prowadzonych postępowań" pisemnie - i taką drogą je dostawały. Nowela wprowadza dostęp do tych danych on line - przez tzw. bezpieczne połączenie internetowe (największe firmy utworzą je na swój koszt - Sejm przyjął poprawkę Nowoczesnej, by zwolnić od tego mniejsze firmy). Obecnie po dane służby będą mogły sięgać nie tylko na potrzeby postępowań, ale także w celu "zapobiegania lub wykrywania przestępstw", "ratowania życia lub zdrowia ludzkiego bądź wsparcia działań poszukiwawczych" czy "realizacji zadań ustawowych". Na pozyskanie treści np. maila czy czatu nadal będzie - tak jak dziś - potrzebna uprzednia zgoda sądu.

- Podnoszenie larum, że włączenie danych internetowych do ustawy o służbach zwiększy inwigilację internetu, jest po prostu kłamstwem, bo obecnie dostęp służb do tych danych jest nieograniczony {1} - mówił zastępca koordynatora służb specjalnych Maciej Wąsik w toku prac legislacyjnych. Dodał, że obawy są płonne, bo ustawa ogranicza uprawnienia służb, a nie wolność w internecie. Podkreślał, że nowela wprowadza sądową kontrolę następczą pobierania wszelkich danych oraz niszczenie danych zbędnych, a zapis o sięganiu po dane internetowe na "potrzeby postępowań" pozostanie. Dodał, że po te dane wiele razy sięgano pod rządami koalicji PO-PSL. Dziś można pobierać dane nawet do spraw o wykroczenia, co nowela likwiduje - mówił.

Gdyby nowela nie weszła w życie 7 lutego, służby nie miałyby podstaw do wielu działań. 6 lutego wszedł bowiem w życie wyrok TK z lipca 2014 r. - zakwestionowane wtedy przepisy przestały obowiązywać. TK orzekł wówczas, że niekonstytucyjne są: część podstaw prawnych kontroli operacyjnej; brak niezależnej kontroli pobierania danych telekomunikacyjnych przez służby; brak zasad niszczenia podsłuchów osób zaufania publicznego (np. adwokatów czy dziennikarzy); brak obowiązku niszczenia przez ABW, CBA i SKW zgromadzonych danych nieprzydatnych. TK nakazał też określić maksymalny czas trwania czynności operacyjnych wobec jednostki, która w rozsądnym czasie po ich zakończeniu powinna być o nich informowana. TK odroczył wejście wyroku w życie na 18 miesięcy.

Rząd PO-PSL nie przygotował projektu wykonującego wyrok. W czerwcu 2015 r. grupa senatorów PO zgłosiła swój projekt jako inicjatywę ustawodawczą Senatu, ale nie został on uchwalony przez Sejm. W sierpniu 2015 r. Sejm skierował projekt do komisji, odrzucając wniosek PiS i SLD o jego odrzucenie. Projekt był krytykowany przez ówczesną opozycję, Prokuratora Generalnego, GIODO, kilka ministerstw, Biuro Analiz Sejmowych, NRA. Zarzucano mu m.in. niewystarczające wypełnienie wyroku TK.

W grudniu 2015 r. posłowie PiS wnieśli do Sejmu projekt mający wykonywać wyrok TK. PO podkreślała, że w zasadzie jest to powielony przez PiS projekt senacki - co przyznawał koordynator służb specjalnych Mariusz Kamiński. Wyjaśniał on, że skoro koalicja PO-PSL zaniechała uchwalenia noweli, to musi to być projekt poselski, bo jest za mało czasu na konsultacje; skoro wyrok TK wchodzi w życie w lutym 2016 r., pozbawi to służby możliwości działań. - Działamy z nożem na gardle - mówił Wąsik. - Nie ma wolności bez bezpieczeństwa - dodawał Kamiński. Deklarowali, że będą prace doskonalące przepisy o służbach.

W toku prac odrzucano poprawki opozycji, m.in. ograniczające czas kontroli operacyjnej do roku; eliminujące możliwość sięgania po dane internetowe oraz zakładające, że po dane telekomunikacyjne sięga się, gdy inne metody okazały się nieskuteczne.

Zgodnie z uchwaloną nowelą, kontrola operacyjna - po uprzedniej zgodzie sądu - ma polegać na: podsłuchu; podglądzie osób w "pomieszczeniach, środkach transportu lub miejscach innych niż publiczne"; kontroli korespondencji (w tym elektronicznej); kontroli przesyłek; uzyskiwaniu danych z "informatycznych nośników danych, telekomunikacyjnych urządzeń końcowych, systemów informatycznych i teleinformatycznych". Łączny okres kontroli nie może przekroczyć 18 miesięcy (nie dotyczy to kontrwywiadu).

Według organizacji pozarządowych nowelizacja pozwala na śledzenie przez służby danej osoby za pomocą nadajnika GPS (bo obserwacja w miejscach publicznych nie wymaga zgody sądu). Według nich służby mogłyby też posługiwać się oprogramowaniem szpiegowskim w celu dostępu do "nośnika danych i telekomunikacyjnego urządzenia końcowego".

Mimo że TK postulował skrócenie okresu przechowywania billingów, w noweli utrzymano ustawowy - 12 miesięczny. Dane, które w ocenie prokuratora nie mają znaczenia dla postępowania karnego, będą podlegać niezwłocznemu zniszczeniu. Właściwy sąd okręgowy będzie miał prawo do kontroli post factum pozyskiwania przez służby danych telekomunikacyjnych, pocztowych i internetowych. Uprawnione organy raz na pół roku będą przekazywały do sądu odpowiednie sprawozdania. Sąd mógłby zapoznać się z materiałami uzasadniającymi udostępnienie danych.

Minister sprawiedliwości ma przedstawiać co roku Sejmowi i Senatowi ogólną informację o przetwarzaniu danych i wynikach kontroli.

Zdaniem krytyków noweli, sądowa kontrola pobierania danych nie będzie realna, bo będzie się odbywała na podstawie ogólnych sprawozdań, a sąd będzie mógł, ale nie będzie musiał, weryfikować, czy dane pobrano zasadnie. Ponadto sąd nie będzie miał narzędzi, by żądać określonych czynności od służb przy stwierdzeniu nieprawidłowości - dodawano. Według KRS następcza procedura kontroli pobierania danych przez sądy służy de facto celom statystycznym, gdyż sądy nie mają żadnych kompetencji w razie stwierdzenia uchybień przy pozyskiwaniu danych. "Sąd może jedynie zapoznać się z materiałami uzasadniającymi udostępnienie danych, a po 30 dniach po zakończeniu kontroli poinformować o jej wynikach odpowiednie służby" - dodano.

Wąsik mówił, że sądy nie są przygotowane do uprzedniej kontroli pobierania danych telekomunikacyjnych; przypomniał, że było 2,4 mln zapytań o nie rocznie. Według niego uprzednia kontrola oznaczałaby paraliż i sądów, i służb. - Jesteśmy otwarci; jak trzeba będzie, będziemy dokonywać zmian - deklarował.

Krytycy noweli mieli wątpliwości co do nieinformowania obywateli o tym, że byli inwigilowani; postulowali także zapisy, by wszelkie dane można było pobierać tylko przy najpoważniejszych przestępstwach i gdy inne metody są nieskuteczne. Według Wojciecha Klickiego z Fundacji Panoptykon bez tego ograniczenia będzie można zbierać dane internauty np. przy podejrzeniu naruszenia przez niego praw autorskich.

W nowelizacji znalazł się zapis zgłoszony w trakcie prac sejmowych przez rząd - że jeśli służby w toku kontroli operacyjnej uzyskają informacje będące tajemnicą obrończą lub spowiedzi, to będą one natychmiast przez nie niszczone. W przypadku innych tajemnic zawodowych (np. dziennikarskiej, zwykłej adwokackiej czy lekarskiej) to sąd ma decydować, czy będą mogły być one wykorzystane w postępowaniu, czy też zniszczone. Wystąpi o to prokurator, który uzyska od służb takie materiały. Od zgody sądu na wykorzystanie w postępowaniu tajemnicy adwokackiej, dziennikarskiej czy lekarskiej osoba, której tajemnica dotyczy, nie będzie się mogła odwołać (nowela daje to prawo tylko prokuraturze).

- Tu chodzi o fazę postępowania operacyjnego, które jest niejawne; byłoby niedorzecznością zawiadamiać o tym osobę podsłuchiwaną - tłumaczył Wąsik.

- Na jakiej podstawie funkcjonariusz służb po zapoznaniu się ze stenogramem jakiegoś podsłuchu ustali, że dana rozmowa zawiera tylko tajemnicę adwokacką, a nie obrończą? - pytał mec. Artur Pietryka z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka. Dodał, że prawo do obrony zaczyna się, gdy organa ścigania zaczynają konkretne czynności przeciw jednostce w celu pociągnięcia jej do odpowiedzialności karnej, a działania operacyjne służb trwają jeszcze przed wszczęciem śledztwa. - Służby w ogóle nie będą zatem zakładać, że podczas inwigilacji uzyskały jakąkolwiek tajemnicę obrończą - ocenił adwokat.

Podczas prac nad projektem negatywną jego ocenę wyraziła m.in. NRA. Oceniła krytycznie m.in. zapis, że to oficer służb będzie oceniał, czy uzyskana przez nie informacja jest chroniona tajemnicą adwokacką - co może naruszać prawo do obrony. Negatywną opinię wyraziła też z tego powodu Krajowa Rada Radców Prawnych.

RPO Adam Bodnar uznał część zapisów za niezgodne z konstytucją. Zakwestionował m.in. przedłużanie czasu kontroli operacyjnej do 18 miesięcy i możliwość stosowania jej przy wszystkich przestępstwach ściganych z oskarżenia publicznego (nawet tych mniej groźnych). Według RPO powinna istnieć uprzednia kontrola pobierania billingów.

Nowe przepisy nie stwarzają wystarczających gwarancji ochrony prywatności i tajemnicy komunikowania się obywateli - oceniała Edyta Bielak-Jomaa, Generalny Inspektor Ochrony Danych Osobowych. Rada ds. Cyfryzacji, która postulowała m.in. wprowadzenie mechanizmu informowania osób, których dane pobrano, uznała, że nowela budzi wiele wątpliwości konstytucyjnych.

Biuro Analiz Sejmowych oceniało na etapie prac legislacyjnych, że projekt nie spełnia wymogu wyroku Trybunału Sprawiedliwości UE, aby służby mogły pobierać billingi tylko przy "wystarczająco poważnych" przestępstwach. Dodano, że TS UE uznał za nieuzasadnioną ingerencję w prawa podstawowe brak uprzedniej kontroli sądu lub niezależnego organu nad pobieraniem billingów.

Helsińska Fundacja Praw Człowieka podkreślała, że nie stworzono systemu niezależnej kontroli nad służbami. Według niej osoba, której komputer przeszukano, najprawdopodobniej może się o tym nigdy nie dowiedzieć. Zdaniem Fundacji Panoptykon przepisy są niezgodne zarówno z konstytucją, jak i prawem UE.

Według Klubu Jagiellońskiego "najniebezpieczniejszym novum jest zignorowanie wątpliwości konstytucyjnych co do gromadzenia danych geolokalizacyjnych i internetowych oraz pominięcie obowiązku poinformowania obywatela o tego rodzaju działaniach". Zdaniem Klubu "w chwili, gdy światło dzienne ujrzały przypadki inwigilowania za rządów PO dziennikarzy odpowiedzialnych za ujawnienie tzw. afery taśmowej, tego rodzaju przepisy powinny budzić szczególne zaniepokojenie".

Źródło:

--------------------------------------------
Krótko, zwięźle i na temat? Służby bezpieczeństwa, vel „Wybrańcy Boga” mogą wszystko.

Wszelkie próby uregulowania inwigilacji – spójrzcie, że używa się tego słowa otwarcie, już nie żadne ‘zbieranie danych w celu dostosowania oferty handlowej’ tylko otwarte szpiegowanie. Innymi słowy, koszerne władze nie będą już musiały mówić ‘bóg jest wszędzie i widzi wszystko’, bo żydzi = bóg. Za PRLu inwigilacja była czymś ‘normalnym’, tyle tylko że władza od tamtych czasów niewiele się zmieniła, bo tam żyd i tu żyd. Kiedy chrześcijaństwo przestanie być potrzebne, ogłupienie fanatycy chętnie zdechną – bo wszak w chrześcijaństwie chodzi o to, by chętnie ginąć – a reszta stanie się niewolnikami – naturalnie, prawomocnymi. Tak samo, jak „prawomocny” jest konkordat, narzucając nam judaizm (odłam - chrześcijaństwo) jako religię państwową.

Przeciętny obywatel jest wolny = winny. Tylko skorumpowane władze są „święte.” Jak poczytacie Protokoły, to zobaczycie skąd to się bierze. Połączcie to z „prawnym” zezwoleniem na zatrzymanie za domniemaniem i… Orwellowski koszmar się spełnia - jak komunizm porywa i zabija? Oto przepis. Chyba, że ktoś przestanie być owcą, zacznie myśleć i wykonywać ROKT dla wolności naszej, i Polski by pomóc Służbom Specjalnym, tym dla nas, Ludzi, Najspecjalniejszym.

{1} NIE ograniczony, czyli swobodny, BEZ granic

wtorek, 26 kwietnia 2016

Art - Cyfrowa apokalipsa



Cyfrowa apokalipsa. Co by się stało,
gdyby internet nagle przestał działać?

Źródło: WP | 2016-04-15 (11:05)

Internet stanowi fundament dzisiejszej gospodarki. Wielu z nas nie wyobraża sobie bez niego życia. Oracle prognozuje, że ten rok będzie dla globalnej sieci przełomowy. Po raz pierwszy w historii natężenie ruchu komputerów w internecie przekroczy bowiem próg 1 ZB (Zettabajta), a w ciągu kolejnych trzech lat ta liczba podwoi się. Zastanówmy się, co by się jednak stało, gdyby sieć nagle przestała działać. Czy czeka nas cyfrowa apokalipsa? Czy natłok danych może "zabić" internet, a internetowy blackout to scenariusz, który może stać się faktem?{1}

Przez wybuchy na Słońcu tracimy łączność z satelitami. Głowy państw cenzurują, filtrują lub blokują w swoich krajach dostęp do internetu "od tak", a 75-letnia Ormianka, szukając złomu, wykopuje kabel optyczny. Kilka ruchów łopatą i przecina go, odcinając tym samym dostęp do internetu ponad 3 milionom ludzi. A to tylko kilka przykładów. Przekonajcie się sami.

Świat offline, czyli co może "zabić" internet?
Internet zniknie. Będzie tyle adresów IP, tyle czujników, urządzeń, rzeczy, które nosisz, z którymi wchodzisz w interakcje, że nawet tego nie zauważysz. Internet zniknie gdzieś w tle. Stanie się niezauważalny
- Eric Schmidt, Google

Marc Elsberg jest autorem poczytnej katastroficznej powieści pod tytułem „Blackout”. Zarysowuje w niej przerażający scenariusz: w całej Europie następuje nagła przerwa w dostawie prądu. Miasta toną w ciemnościach. Jest zima. Po kilku dniach zaczyna się chaos. Doskwiera brak ogrzewania, kłopoty z lekami, jedzeniem i wodą. Czarny scenariusz kreślony przez Elsberga równie dobrze można dopasować do przerwy w dostawie internetu. Gdyby globalna sieć nagle i bezpowrotnie przestała działać, cywilizacja, jaką znamy obecnie, po prostu zawaliłaby się. Nie byłby to już ten świat, który znamy i do którego się przyzwyczailiśmy. Istnieją przynajmniej cztery potencjalne zagrożenia, które mogą doprowadzić do tego stanu i spowodować "śmierć" internetu.

Po pierwsze – Słońce. To, co dzieje się ponad 150 mln km stąd, na powierzchni naszej gwiazdy, ma wbrew pozorom naprawdę spore znaczenie dla ziemskich systemów łączności. Głównym zagrożeniem są przede wszystkim rozbłyski słoneczne. Takie jak ten z 1998 roku, kiedy to satelita Galaxy IV, wart około 250 mln dolarów, nagle wymknął się spod kontroli. Podobnie jak kilka innych obiektów tego typu w tym samym dniu. Efekty? Ponad 80 proc. pagerów w Stanach Zjednoczonych przestało działać. Lekarze, managerowie i dostawcy leków – wszyscy nagle przestali otrzymywać powiadomienia na swoje pagery. Szacuje się, że właśnie za sprawą rozbłysków słonecznych w ciągu ostatnich lat utraciliśmy kontakt z aż 12 satelitami orbitującymi wokół naszej planety. Rozbłyski mogą niekiedy być tak silne, że skutkują wywołaniem poważniejszych zagrożeń – burz magnetycznych, spowodowanych nadmierną aktywnością Słońca. Największą z nich, znaną jako rozbłysk Carringtona, odnotowano w 1859 roku. Za jego sprawą doszło do zerwania łączności telegraficznej między Europą a Stanami Zjednoczonymi. Gdyby taki rozbłysk się powtórzył dzisiaj, internet mógłby znaleźć się w poważnych tarapatach.

Po drugie – cyber-wojna, rozumiana nie tylko jako zmasowane ataki hakerskie (połączone z przejęciem kontroli nad wieloma komputerami czy całymi sieciami), lecz także fizyczne uszkodzenie infrastruktury informatycznej.

Po trzecie – polityka i politycy. Niektórym państwom szczególnie zależy na kontrolowaniu i filtrowaniu treści dostępnych w sieci{3}. Nie wahają się odcinać dostępu do niej swoim obywatelom ani dawkować im odpowiedniej dozy politycznej propagandy. Przykłady? W wyniku powyborczych zamieszek w 2010 roku w Iranie tamtejszy rząd zdecydował się zablokować dostęp do internetu na 45 minut, przypuszczalnie chcąc dokonać filtracji treści na portalach takich jak YouTube czy Twitter. Rok później ten sam scenariusz powtórzył Egipt. Chiny nieustannie od kilku lat starają się stworzyć „własny internet”, odpowiadający oficjalnej ideologii państwa. Ostatnio wspominaliśmy o tym, kiedy Microsoft zakończył pracę nad specjalną wersją systemu Windows 10, która jest dopasowana do rządowych wymagań.

Po czwarte – fizyczne uszkodzenie łączności internetowej. Czasami bywa tak, że największym zagrożeniem dla globalnej sieci, łączącej ze sobą miliardy komputerów, bywa pojedynczy człowiek. Kilka lat temu cyfrową apokalipsę przeżyła Armenia. Wskutek niefortunnego incydentu jej obywatele stracili dostęp do internetu na ponad 12 godzin. Hayastan Shakarian, 75-letnia kobieta z Gruzji, państwa zaopatrującego w internet ponad 90 proc. społeczeństwa ormiańskiego, przez przypadek przecięła łopatą przewód optyczny, którym internet płynął do Armenii. Starsza pani, poszukując miedzi do sprzedaży na złomowisku, natknęła się na jakiś przewód na obrzeżach Tbilisi. Postanowiła go wykopać. Kilka ruchów łopatą sprawiło, że pozbawiła internetu ponad 3,2 mln mieszkańców Armenii.

Na szczęście dla Ormian sytuację udało się opanować, a internet powrócił do ich komputerów i smartfonów. Mimo że ormiańska gospodarka doznała szoku i nagle po prostu stanęła w miejscu, to początkową panikę oraz dezorientację obywateli udało się opanować i uspokoić. W międzyczasie Shakarian w rozmowie z policją przyznała się do przecięcia kabla, choć stwierdziła: –
- Nie wiedziałam, że zrobiłam coś złego. Ja nawet nie wiem, czym jest ten internet.
Hayastan Shakarian w swojej niewiedzy nie jest odosobniona. Nawet eksperci IT głowią się nad tym, czym właściwie jest dzisiejsza sieć – i jaka czeka ją przyszłość?

Znikający internet
W trakcie panelu dyskusyjnego Przyszłość Cyfrowej Gospodarki Eric Schmidt z Google zmierzył się z pytaniem o przyszłość internetu. Jego odpowiedź była zaskakująca:
Internet zniknie. Będzie tyle adresów IP, tyle czujników, urządzeń, rzeczy, które nosisz, z którymi wchodzisz w interakcje, że nawet tego nie zauważysz. Internet zniknie gdzieś w tle. Stanie się niezauważalny.

Schmidt nie twierdził, że czeka nas koniec internetu w ogóle. Mówił raczej: skończy się internet w takim wydaniu, jakie znamy obecnie. Sam przyznał, że najmocniej wierzy w rozwój „Internetu Rzeczy” (IoT, Internet of Things), czyli połączonej ze sobą sieci autonomicznych smart-urządzeń, które będą zdolne gromadzić informacje o swoim użytkowniku i samodzielnie komunikować się ze swoimi twórcami. Podobnie uważa Satya Nadella. CEO Microsoft twierdzi, że przyszłość internetu, czy też raczej internet przyszłości, przybierze bardziej spersonalizowane formy i uniezależni się od klasycznych komputerów. Jednocześnie, dzięki zastosowaniu nowych rozwiązań, stanie się bardziej przyjaznym i bezpiecznym środowiskiem. Jednym z pomysłów definiujących przyszły internet, jest idea „świata bez haseł” (Password-Free World). {3}

To jest ciekawe! Czterech na pięciu Polaków boi się o bezpieczeństwo swoich danych, wchodząc do internetu. 82 proc. z nas ma obawy dotyczące bezpieczeństwa w sieci.

Nadella rozumie przez nią odejście od haseł jako ciągu znaków wpisywanych z klawiatury komputerowej. Podczas przemówienia w Mumbaju potwierdził, że Microsoft pracuje nad rozwiązaniem, dzięki któremu hasła nie będą już czymś, co można złamać czy zhakować. Wykorzystanie danych biometrycznych ma pozwolić na skuteczniejsze zabezpieczenie interfejsów komputerowych. Scenariusz Password-Free World ziszcza się już teraz w postaci interfejsu Windows Hello, dostępnego w najnowszych komputerach z Windows 10 (np. Surface Pro 4), wyposażonych w kamerę z funkcją rozpoznawania twarzy{4}. Użytkownik jest tu weryfikowany poprzez „skanowanie” twarzy i aby zalogować się do swojego konta, nie musi wpisywać hasła – wystarczy, że spojrzy w kamerę. W testach przeprowadzonych przez serwis The Australian Windows Hello okazał się praktycznie bezbłędny. Na sześciu parach niemalże identycznych bliźniaków, którzy mieli zalogować się na konto w komputerze rodzeństwa, rozpoznawał bezbłędnie prawdziwego właściciela, uniemożliwiając tym samym jego rodzeństwu dostęp do przechowywanych treści.

Z tezą o „zbliżeniu internetu do człowieka” i „ludzkich interfejsach komputerowych”, które staną się możliwe dzięki rozwojowi IoT, trudno się dziś nie zgodzić. IDC szacuje, że globalny rynek Internet of Things powiększa się już w tempie 16,9 proc. w skali roku. Według ich raportu jego wartość w zeszłym roku szacowana była na poziomie 655,8 mld USD, ale w 2020 roku ma sięgnąć już 1,07 bln USD. Do tego czasu na globalnym rynku będzie już blisko 30 mld smart-przedmiotów, dysponujących autonomicznym dostępem do sieci, tzn. posiadających własny, unikalny adres IP. To niemal cztery razy więcej, niż wyniesie populacja ówczesnego świata.

Jednak termin „Internet Rzeczy” może być mylący. To w rzeczywistości internet danych. Gdyby nie one IoT byłby tylko fabryką elektrośmieci. Według szacunków Cisco, do 2018 roku IoT wytwarzać będzie rocznie ponad 400 Zettabajtów danych. Te liczby oznaczają kolosalne przeobrażenia zarówno dla biznesu, jak i zwykłego użytkownika.

Cyfrowy zawrót głowy
– Ilość danych w sieci produkowana jest w zawrotnym tempie. W ciągu 24 godzin z okna przeglądarki dociera do nas potencjalnie więcej informacji, niż nasi dziadkowie konsumowali przez całe swoje życie. Internet pęka w szwach od nadmiaru danych i rok do roku powiększa się o ponad 40 proc. Teraz według szacunków Oracle, globalna sieć liczy już ponad 8 Zettabajtów danych. Do 2020 roku powiększy się do 45 ZB. Z epoki Big Data przechodzimy do epoki Huge Data. W 2020 roku na każdego mieszkańca Ziemi przypadnie tym samym ponad 5 GB cyfrowych informacji – tłumaczy Piotr Prajsnar, szef Cloud Technologies, warszawskiej spółki, która stworzyła największą platformę Big Data w tej części Europy.

Natłok informacji w sieci zrodził u niektórych obawę, czy oby na pewno internet wytrzyma eksplozję Big Data. Od samego początku globalna sieć została pomyślana w ten sposób, aby udźwignąć przyszły napór informacji. Nie grozi nam więc „przesycenie” internetu. Wielu mylnie wyobraża sobie globalną sieć jak filiżankę, do której wlewa się herbatę. Po przekroczeniu pojemności herbata wylewa się, ściekając po ściankach. Tymczasem bardziej właściwa byłaby metafora internetu jako studni bez dna: żadna ilość informacji nie zdoła go zasypać (czytaj: uśmiercić). Tymi „studniami bez dna”, dzięki którym internet może rosnąć w dane bez obawy, że któregoś dnia nastąpi implozja, są platformy DMP (Data Management Platforms). To właśnie dzięki platformom magazynującym i przetwarzającym Big Data w chmurze obliczeniowej, internet może rozwijać się spokojnie.

Internet umożliwił narodziny wielu biznesów, które bez niego nie miałyby żadnej ekonomicznej racji bytu. Gdyby zatem zabrakło sieci, wiele firm po prostu nie odnalazłoby się w rzeczywistości offline i byłoby skazanych na porażkę. Ewelina Hryszkiewicz, kierownik produktu Atman (firma jest największym operatorem centrum danych w Polsce) potwierdza, że nawet chwilowy brak dostępu do serwisu oznacza ogromne straty. Przykładem może być zaledwie 40-minutowa niedostępność witryny Amazon, która dwa lata temu kosztowała spółkę 4,8 mln dolarów. To oczywiście przykład giganta, w przypadku którego nawet chwilowa przerwa w funkcjonowaniu generuje kwoty wyrażane w milionach, ale dobrze pokazuje on skalę problemu.

Internetowy blackout równie mocno, co biznes, odczuliby sami użytkownicy, których liczba już teraz przekracza 3,3 mld. Utracilibyśmy bieżący, darmowy i łatwy dostęp do informacji, zdigitalizowanych dóbr kultury, książek, filmów, obrazów czy muzyki{5}. Utrata cyfrowej biblioteki byłaby dziś zapewne bardziej bolesna, niż znany z antyku pożar „biblioteki świata” w Aleksandrii. Utracilibyśmy także naturalnego adresata naszych pytań, jakim jest Google. Ta wyszukiwarka już teraz odpowiada na ponad 100 miliardów zapytań internautów miesięcznie, z czego aż 1,17 mld to zapytania unikatowe. Być może równie mocno ucierpiałyby nasze stosunki ze znajomymi z mediów społecznościowych. Dzisiaj to właśnie komunikatory internetowe, jak np. Skype czy Messenger, stanowią jeden z głównych kanałów komunikacji, a media społecznościowe zaspokajają naszą ciekawość, streszczającą się w pytaniu: „co ciekawego u nich słychać?”. A zawsze coś słychać – według badań DOMO w ciągu minuty użytkownicy Facebooka tworzą blisko 2,5 mln nowych treści: postów, komentarzy, share’ów, lajków, etc.

Internet najważniejszy?
Dane stają się nową walutą biznesową i odgrywają niebagatelną rolę we współczesnych społeczeństwach informacyjnych. Dla niektórych państw sieć stała się tak kluczowym elementem życia, że postanowiły formalnie zapewnić do niej dostęp obywatelom. Tak stało się w Finlandii, która jako pierwszy kraj na świecie uznała internet za „dobro cywilizacyjne”, należące się każdemu człowiekowi. Finlandia zagwarantowała swoim mieszkańcom prawo do minimum jedno megabitowego dostępu do sieci 1 lipca 2010 roku.

Boleśnie efekt internetowego blackoutu w 2007 roku odczuła Estonia. To niewielkie nadbałtyckie państwo zdecydowało, że wszelkie decyzje administracyjne oraz akty prawne będą przechowywane wyłącznie w sieci, na serwerach państwowych. E-administracja okazała się tyleż śmiałym, co i przedwczesnym posunięciem, zwłaszcza biorąc pod uwagę geopolityczne położenie Estonii. Anonimowi cyberterroryści sparaliżowali funkcjonowanie estońskiej gospodarki i polityki atakami typu DDoS (Distributed Denial of Services). Bombardowali estońskie serwery rządowe gigantyczną liczbą zapytań, doprowadzając tym samym do ich przeciążenia. Przejęli i wykorzystali sieć połączonych ze sobą komputerów zainfekowanych złośliwym oprogramowaniem (botnet), do rozsyłania wiadomości-śmieci. Dwa największe estońskie banki, Hansapank i SEB Ühispank, musiały zawiesić usługi on-line i wstrzymać transakcje zagraniczne.

Hryszkiewicz podkreśla, że dzisiaj wcale nie trzeba agresji militarnej, by sparaliżować politykę. Wystarczy odciąć internet, by cały kraj pogrążył się w chaosie. Jej zdaniem nietrudno wyobrazić sobie podobny scenariusz w Polsce – Estonię sparaliżowała seria ataków DDoS, których realizacja nie wymaga specjalistycznej wiedzy informatycznej. Dlatego są one tak groźne. W Polsce ofiarą takich ataków padł niedawno np. Plus Bank, który utracił dane kilkudziesięciu klientów, czy LOT, który z tego powodu musiał tymczasowo zawiesić loty. To dwie duże firmy, które teoretycznie powinny być dobrze zabezpieczone przed podobnymi zdarzeniami, ale jak się jednak okazuje, nie były. Czy staliśmy się zatem niewolnikami internetu? Wygląda na to, że tak.{6}

słk / ct

Źródło:
----------------------------
Wszelkie podkreślenia w tekście – CŻ.

{1} biorąc pod uwagę fakt, że Izrael domaga się całkowitej cenzury Internetu, a jeśli będzie trzeba, jego zniesienia, to tak. Internet – WWW = 666 – to narzędzie Szatana do szerzenia wiedzy. A żydzi nie chcą, by ich przyszli niewolnicy wiedzieli, jakimi są przestępcami.

{2} przede wszystkim państwa komunistyczne, z Izraelem na czele.

{3} innymi słowy dobro wspólne, zniesienie własności osobistej… czy ktoś już nie miał takich postulatów? Ach, no tak – komuch MOJŻESZ MORDECHAJ LEWI, vel KAROL MARKS

{4} dzięki czemu będzie możliwa pełna inwigilacja 48/7 – ‘bóg jest wszędzie i widzi wszystko.’ ‘bóg?’ Nie, ŻYDZI.

{5} w komunistycznym państwie dzieła rąk Ludzkich są zbędne – Wj 20:4 „Nie będziesz czynił żadnej rzeźby ani żadnego obrazu tego, co jest na niebie wysoko, ani tego, co jest na ziemi nisko, ani tego, co jest w wodach pod ziemią!” – hajda niszczyć, palić i rabować dobra, dorobek kultury, znaki naszej świetności, odzwierciedlające szlachetność, twórczość Ludzkiego / Aryjskiego ducha! Z baz danych – delete delete delete. A bibliotekę w Aleksandrii… zgadnijcie na czyi rozkaz spalił Teodozjusz?

{6} sformułował bym to pytanie inaczej – czy w wyniku nadmiaru bezwartościowej rozrywki i utworzenia pseudo-dóbr żydzi nie uczynili z nas niewolników Internetu, sprawiając, że dajemy się im na tacy (nasze dane osobowe) prosto do zniewolenia?

Na ratunek danym - zanim Internet...