Pięć powodów, aby wycofać katechezę ze szkół
Ten artykuł
nie powstał po to, by wyśmiać status Kościoła w życiu
codziennym wierzących Polaków. Nie powstał też, by atakować
sumiennych nauczycieli katechezy. Powstał dlatego, że bardzo trudno jest
nam rozmawiać o katolicyzmie obecnym w polskich szkołach
w sposób nie ubliżający nikomu – bez antyklerykalizmu lub
poczucia, że porusza się temat tabu, bez zbytniej asekuracyjności,
strachu przed zakwestionowaniem autorytetów. A jeśli coś jest trudne,
to nierzadko oznacza, że warto (trzeba!) podjąć trud.
Postarałam się napisać ten tekst
szczerze i logicznie{1}. Mam nadzieję, że nikt z czytających
nie poczuje się urażony, oraz że dostarczę merytorycznych argumentów
tym, którzy czują moralny sprzeciw wobec katechezy w szkołach
publicznych, ale nie chcą bazować na agresji i kpinie
w stosunku do osób wierzących.
Dlatego właśnie piszę niniejszy
wstęp, który wygląda jak jedno, przydługie samousprawiedliwienie.
Zazwyczaj rozmowie o religii w szkołach towarzyszy lekceważenie:
lekceważenie krytykujących jako osób nowomodnych i bez kręgosłupa
moralnego albo lekceważenie katolików jako tych krótkowzrocznych
i pozbawionych wewnątrzsterowności{1}.
Głęboko wierzę w dyskurs
pozbawiony lekceważenia.
1. Wolna wola dzieci
Przywykliśmy myśleć o szkole
jako o systemie opresyjnym. Prywatnie uważam, że to forma
współczesnego niewolnictwa, chociaż na pewno nie tylko z winy
nauczycieli, a często z winy rodziców – szczególnie w kontekście
lekcji religii.
Pamiętam, że raz podczas
rekolekcji szkolnych poproszono mnie o uciszenie grupki gimnazjalistów,
którzy przeszkadzali księżom w trakcie zajęć rekolekcyjnych.
Przycupnęłam więc obok nich i zaczęłam im tłumaczyć, prosić ich.
„Chłopcy, czemu jesteście tak głośno, czemu zachowujecie się lekceważąco?
Podjęliście zobowiązanie duchowe. Nie musieliście przecież zapisywać się
na religię, mogliście wybrać etykę albo nie chodzić na żaden
z tych przedmiotów”.
Bo oni tacy są. Mają
swoją godność. Zachowują się odpowiednio, kulturalnie, angażują się… O ile
sami wybiorą, w czym mają uczestniczyć. To naprawdę mało
skomplikowany mechanizm. Każdy z Was funkcjonuje wedle identycznego.
Tylko że uczniowie odpowiedzieli: „Ale proszę pani, my się na religię
nie zapisywaliśmy. Rodzice nas zapisali”. Przypominam, że to
są ludzie, którzy też mają swoje prawa.
Powiedzcie mi,
proszę, jak można zmusić świadomego, myślącego człowieka, by uczestniczył
w uroczystościach, których nie akceptuje, nie rozumie i nie
chce rozumieć? Czy to jest słuszne? W imię czego? Ślubu kościelnego,
który potomek być może zechce wziąć za kilkanaście lat? Rozumiem Was.
Martwicie się o swoje dzieci. Ale wiedzcie, że nawet jeśli
„zaliczanie” bez przekonania kolejnych sakramentów jest dla kogoś
wystarczającym pretekstem, by uczęszczać na szkolne zajęcia
katechetyczne, to tak się składa, że – wbrew temu, co twierdzą
niektórzy proboszczowie – ocena z religii na świadectwie
nie jest wymogiem przystąpienia do ślubu kościelnego. Kiedy
uznacie, że Wasze dzieci są wystarczająco dorosłe, by decydować
o swoim życiu duchowym? Ile muszą mieć lat? 10? 14? 18? A może 22?
Jeśli uczeń
nie chce chodzić na katechezę, a jednak został na nią
zapisany, zostanie zmuszony do modlitwy. Nie wiem jak dla Was,
ale dla mnie to obrzydliwe. Zapisanie dziecka na religię powinno
być poprzedzone szczerą rozmową, tym bardziej, że rodzice bardzo często
sami nie chodzą do kościoła. I tutaj kłania się powód
drugi.
2. Poza katolicyzmem i ateizmem
W obiegowej
retoryce często się zakłada, że każdy, kto nie chodzi do kościoła,
jest ateistą. Więcej – osobom, które głośno mówią, że nie utożsamiają się
z wykładnią Kościoła Katolickiego, odmawia się np. prawa
do obchodzenia Bożego Narodzenia, które jest przecież niczym innym, jak
przekształconym świętem pogańskim, utrzymującym się dziś w wielu domach
jako tradycja rodzinna, a nie praktyka sakralna.
Warto tu przypomnieć,
że choć przytłaczająca większość Polaków została ochrzczona,
to regularnie modli się i uczestniczy w Mszach tylko jedna
trzecia społeczeństwa polskiego. A ilu uczniów chodzi na religię? Prawie
wszyscy. Dowodzi to, że rodzice albo są hipokrytami, albo…
Albo nie mają podstawowej wiedzy religioznawczej (bo i skąd?)
i nie zdają sobie sprawy, że można wierzyć w Boga,
ale nie godzić się na doktrynę kościelną. Nic nie stoi
na przeszkodzie.
Katolicyzm
to tylko jeden z odłamów chrześcijaństwa, które zresztą w swych
pierwotnych założeniach nie zawsze było zbieżne z dzisiejszymi
dogmatami katolickimi. Co więcej, istnieją też agnostycyzm deistyczny, deizm,
panteizm. Mamy w kulturze dorobek filozofów i teologów,
którzy dowodzili, że człowiek nosi w sobie wrodzone dobro
i sam posiada narzędzia moralne, by rozpoznać, co należy w życiu
czynić. C. S. Lewis pisał, że jest przekonany, iż każdy człowiek
przychodzi na świat świadom nieśmiertelności swojej duszy.
W takim ujęciu
religia byłaby czymś rozpoznawalnym indywidualnie, intuicyjnie, bez pomocy
z zewnątrz.
Nikogo
nie namawiam na ten anarchizm duchowy. Uświadamiam tylko,
że nikt nie jest (i nie powinien!) zmuszać innych do uznawania
jakiejkolwiek drogi wyznaniowej. Tych dróg jest wiele, a wiążące się
z nimi decyzje (Kto jest moim autorytetem duchowym? Czy przyjmuję
gotowe wartości, czy próbuję je tworzyć sam?) trzeba podjąć samemu.
3. Kompetencje katechetów
Spotkałam w moim
życiu wielu nauczycieli. Dobrych, złych, sumiennych, uprzejmych, wywyższających
się. Wielu. Ale wszyscy byli nauczycielami. Nie wszyscy katecheci
są nauczycielami.
Nauczyciel
to osoba, która uzyskała wykształcenie i odbyła praktyki pozwalające
jej na zdobycie uprawnień, dzięki którym może podjąć pracę
dydaktyczną. Odbyła rozmowę o pracę, dzięki której została
zatrudniona przez dyrektora danej placówki. Katecheta jest osobą
oddelegowaną do nauczania przez kurię. Dyrektor nie ma
nad tym pracownikiem żadnej władzy. Może wizytować lekcje, udzielać porad
albo reprymend. Nie może katechety zastąpić, nie może go
zwolnić.
Nie znaczy
to oczywiście, że religię w szkołach prowadzą wyłącznie osoby
niewykształcone, bez przygotowania pedagogicznego i merytorycznego,
ale czasem tak jest. Naprawdę. Każdego dnia do szkół
wpuszcza się osoby pozbawione uprawnień, które uczą Wasze dzieci. Osoby
bezradne wobec wyzwań wychowawczych, nieprzygotowane merytorycznie
i metodycznie, osoby, które zaniżają w oczach dzieci i rodziców
status przedmiotu, który jest przecież przedmiotem wyjątkowym.
4. Status lekcji religii w szkole
W szkole dzieją
się rzeczy. Uczniowie biegają, rzucają butelkami (każdy nauczyciel wie,
że chodzi o tzw. flipy – rzucanie butelką w taki sposób,
by upadła na zakrętkę), krzyczą, żartują. Czasem przeklinają, czasem
flirtują. Uczą się, dłubią w telefonach, dokazują, śmieją się, płaczą.
Istny cyrk na co dzień.
Czy ktokolwiek
naprawdę spodziewa się, że dwudziestosześcioosobowa grupa szóstoklasistów
wejdzie z godnością do sali lekcyjnej, by tam się skupić,
wyciszyć i podjąć dyskurs teologiczny? By szczerze odmówić modlitwę?
No właśnie.
Nieszczęsna
katecheza, wrzucona gdzieś pomiędzy geografię i wychowanie fizyczne, traci
na wartości. Ośmiesza sama siebie. Oceny z religii? Za co?
Za serce wkładane w modlitwę na pokaz? Czy za
pamięciowe opanowanie definicji sakramentu albo listy grzechów danego
typu?
Wymaga się
od uczniów, by odmawiali modlitwę i uczyli się
o sakramentach nie dlatego, że mają taką duchową potrzebę,
ale dlatego, że zadzwonił dzwonek. Religia nie jest przedmiotem.
Religia jest wyzwaniem duchowym. Oczyma wyobraźni widzę zajęcia z religii:
ktoś gra na gitarze, ktoś śpiewa. Szczere rozmowy o Bogu. Dzielenie
się nadziejami, obawami. Wszyscy siedzą w kole, równi wobec sacrum. Może
na łące? A może po prostu na plebanii, w bezpośrednim sąsiedztwie
świątyni.
Mało
który przewodnik duchowy jest na tyle pewny siebie, swojej wiary
i swego autorytetu w oczach dzieci, by postawić to pytanie:
po co nam religia? Czemu tu jesteście? Czego ode mnie oczekujecie?
Odpowiedź nie byłaby dla przeznaczona niego, lecz dla samych uczniów,
by mogli znaleźć w sercach inne miejsce dla religii, niż… Między
geografią i wychowaniem fizycznym.
5. Uniwersalizm lekcji etyki
W tej chwili
uczniowie (a w praktyce ich rodzice) stają przed wyborem:
zapisać dziecko na religię, etykę, oba przedmioty lub żaden z nich.
O czym
w ogóle jest ta cała etyka? Mało kto wie, a jeszcze mniej osób
próbuje się tego dowiedzieć. Niesłusznie. Lekcje etyki to szlachetny,
nieodzowny wkład w rozwój intelektualny i emocjonalny każdego
dziecka. Każdego – ochrzczonego, nieochrzczonego, z rodziny tradycyjnej,
z rodziny „niepełnej”. Czym jest piękno? Co to znaczy „dobrze żyć”?
Jak być sprawiedliwym? Jakie prawa ma człowiek? Kim jest autorytet?
Filozofowanie jest
częścią życia, ale tutaj intuicję trzeba wzbogacić dorobkiem
cywilizacyjnym (tekstami filozofów, poetów, wideoreportażami)
oraz rozwojem umiejętności myślenia i wypowiadania się. Każdy dobry
etyk uwzględnia w procesie dydaktycznym ćwiczenia z logiki,
argumentacji, retoryki. Pozwalają one rozwinąć kompetencje potrzebne każdemu
człowiekowi. Każdemu. I w tym tkwi przewaga etyki
nad religią: etyka jest przedmiotem egalitarnym i potrzebnym każdemu
uczniowi. Powinna być obowiązkowa jako element programu wychowawczego
każdej placówki edukacyjnej.
Współuczestniczenie
całego oddziału klasowego w lekcjach etyki przekładałoby się
na integrację między dziećmi oraz budowanie grupowego systemu
wartości, być może miałoby też zauważalny wpływ na zmniejszenie się liczby
zachowań dyskryminujących w polskich szkołach.
Bo dyskryminacja jest
naszym problemem społecznym. Ze względu na płeć, wiek, pochodzenie,
wyznanie, stopień zamożności, pełnosprawności, wygląd, orientację seksualną,
polityczną. Tak naprawdę każdemu z nas przydałby się solidny kurs
etyki.
A religia jest
kwestią intymną każdego, również niedorosłego, człowieka.
Źródło:
------------------------------------------------
{0} artykuł jest
oczywiście pisany z perspektywy chrześcijańskiej, lecz argumenty są jak
najbardziej nie-chrześcijańskie / Ludzkie.
{1} jedyny – i główny
– problem polega na tym, że chrześcijanie wyrzekają się logiki na rzecz
bezmyślnej, fanatycznej wiary we wszystko, co powie jakiś pedofil z ambony.
Zero kwestionowania, za to bezmyślna obrona bzdur.
{2} chrześcijaństwo i
moralność? To jak zło i dobro to to samo – bzdura. Trzeba znać coś, aby móc to
oceniać, ale… Prz 3:5 ‘z całego serca Bogu zaufaj, nie polegaj na własnym
rozsądku’, i 1Kor 1:20-21 ‘Gdzie jest mędrzec? Gdzie uczony? Gdzie badacz tego
świata? Czyż nie uczynił Bóg mądrości świata głupstwem? Skoro bowiem świat
przez mądrość nie poznał Boga w mądrości Bożej, spodobało się Bogu przez
głupstwo głoszenia słowa zbawiać wierzących.’ – lepiej jest bezkrytycznie
wierzyć, zamiast patrzeć na coś krytycznym okiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.